piątek, 16 lipca 2010

Do roboty


Pobudka o 7.00, mycie ząbków, kawa, chwila na przygotowanie się, śniadanie i o ósmej zbiórka drużyny. Dziś wziąłem sobie dziesięciu chłopa, bo u mnie pracy nie brakuje, a na tak zwanym kampie, tylko się kręcą i trochę trawy co najwyżej skoszą. Jedziemy 15 km/h po jednej z głównych dróg prowadzących do stolicy Sudanu Juby. Przejechanie kilku kilometrów zajmuje nam nawet 45 minut, zwłaszcza, jeśli zatrzyma nas policja z kijkiem w rękach. Co 3 minuty w samochodzie rozlega się przeraźliwy dzwonek telefonu któregoś z pracowników. Chińskie wersje Nokii mają wbudowany subwoofer i kiedy ktoś dzwoni, drżą szyby w oknach i pęka głowa. Na drodze setki motorków i busów służących za taxi. Motorki również tą usługę wykonują. Trzy czwarte drogi to wertepy i kurz. Potem już tylko kurz. Dojeżdżamy i zaczynamy. Nie krzyczę za bardzo na chłopaków, bo na mnie też za bardzo nikt nigdy nie darł się. Robota idzie sprawnie, ceny materiałów z kosmosu, a o kupnie prostej deski można zapomnieć. O pierwszej przywożą nam lunch. Mi mięsko, ziemniaczki, surówki, owoce i kilka butelek wody. Chłopakom wiadro ryżu i wiadro fasoli. Jemy razem i razem się śmiejemy z otaczającego nas świata, oni przez łzy. Jak zaczynają mówić w suahili ( większość to Kenijczycy), to ja do nich po hiszpańsku i nikt nic nie rozumie. Potem dalej do pracy, ja muszę już ich trochę pilnować, bo wiadrze ryżu zmieszanym z fasolą ciężko im się znów rozruszać. Ponieważ jest to remont sądu, raz na jakiś czas przyjdą adwokaci, sędziny, prokurator poszlifować ze mną angielski i poinstruować mnie, jak według nich powinien remont przebiegać. I tak w koło. Jest niesamowicie afrykańsko. W czasie powrotu do naszego obozu trzeba jeszcze kupić bułki na śniadanie, chłopaki muszą doładować telefony u sprzedawców kart na motorkach, zamienić sudańskie funty na dolary i odwrotnie. Należy też dwa razy w tygodniu kupić spory snopek jakiejś trawy ( chyba dla świnki) i węgla drzewnego, na którym potem smażą się frytki. Kurczak jest 10 razy w tygodniu, wołowina 7. Ryby mają pyszne, ale za rzadko. Na śniadania naleśniki z dżemem i bułki z dżemem. Jest wesoło. W soboty po południ i niedziele można jeździć na wycieczki. Warunkiem jest wzięcie do samochodu przynajmniej jednego żołnierza z tych, co nas tu "chronią". Pracujemy bowiem przy rządowych projektach i przysługuje nam trzydzieści starych kałasznikowów do ochrony najczęściej przed upierdliwą policją. Ponieważ zdążyłem już jako takie znajomości w sądzie sobie wyrobić, uprosiłem " prokuratora generalnego", aby wypisał mi list zapewniający nieczepialność ze strony tutejszych "glin" :). Następny krok, przemyt czegokolwiek, dokądkolwiek HIHI. Jest tu jakieś 15 km po wertepach od mego "domku" mały basen i kort tenisowy. Basen jest niesamowitą przyjemnością niedzielną, a kort betonowy tak grzeje, że aż się trampki gotują. Piję właśnie piwo Nil i będę kończył, bo czas przebrać się w długie portki. Malaryczne komary czyhają na takich słodkich chłopaków. Miłosz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz